czwartek, 20 lutego 2020

Rozdział 7


-Martina wstawaj! – czyjś krzyk przerwał mój piękny sen. Powoli otworzyłam oczy i zauważyłam moją rodzicielkę stojącą obok mojego łóżka.
- Która godzina? – powiedziałam zaspanym głosem obracając się na drugi bok.
- Jest po dwunastej. Wstawaj nie pozwolę Ci zmarnować całego dnia. – kobieta bezczelnie zabrała mi kołdrę. Niechętnie zwlekłam się z łóżka, wzięłam ubranie i udałam się w kierunku łazienki. Gotowa zeszłam  do kuchni aby coś zjeść bo troszku głodna byłam. Wzięłam tylko jabłko bo kochana mamuśka uświadomiła  mi że za godzinę obiad. Z moim śniadaniem ruszyłam do salonu gdzie znalazłam ojca oglądającego telewizje.
- Śpiąca Królewna wstała – powiedział gdy tylko mnie zobaczył – Wstałaś w odpowiednim momencie, zaraz mecz się zaczyna. Siadaj. – poklepał miejsce obok siebie. Kiedy ojciec ma wolne w soboty i niedziele to oglądamy różne mecze które aktualnie są rozgrywane. Taka nasza mała tradycja. W przerwie między pierwszą a drugą połową odezwał się mój telefon. Nie patrząc kto dzwoni odebrałam.
-Mam nadzieję że nie masz planów na dzisiaj. – odezwała się Zoey – Zabieram Cię dzisiaj ze sobą.
- Moje zdanie się nie liczy? – dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Nie marudź, przyjadę po Ciebie o osiemnastej. Ubierz się ciepło i wygodnie. Nie przyjmuje żadnej odmowy. – bezczelnie się rozłączyła Kiedy miałam zacząć protestować.
- Po prostu super – wyszeptałam pod nosem.
- Kto  dzwonił? – spojrzałam na ojca.
- Zoey, ta wariatka chce mnie gdzieś wyciągnąć. – zauważyłam na twarzy ojca uśmiech.
- Już ją lubię. – spojrzałam na niego jak na idiotę – Cieszę się że poznałaś nowe osoby z którymi możesz spędzać czas. Ostatnie miesiące były dla Ciebie ciężkie i cieszę się że zaczynasz wszystko od nowa. Masz prawo być szczęśliwa.
Mówiłam wam że mam najlepszego ojca na świecie? Rzuciłam się na ojca i przytuliłam go.
- Dziękuję – odsunęłam się staruszka i wróciliśmy do oglądania meczu.
Była godzina siedemnasta trzydzieści gdy stwierdziłam że idę się przebrać w coś cieplejszego bo zaraz przyjedzie po mnie moja koleżanka. Przebrała się w długie czarne spodnie, zwykła białą bluzkę i do tego czarną bluzę. Stwierdziłam że nie  będę się malować bo i tak rzadko to robię. Związała włosy w wysokiego kucyka i skierowała się do wyjścia.
- Spadam, nie wiem o której wrócę! – wybrałam się na cały dom i wyszłam po za bezpieczne ściany mojego domostwa. W tym samym momencie pod dom podjechała Zoey. Ruszyłam w jej stronę i wsiadłem do samochodu. Były tam jeszcze dwie inne dziewczyny, Amanda i jakąś drugą której imienia nie pamiętam. Na szczęście siedziały one z tyłu więc mogłam usiąść na miejscu pasażera.
- Hejka – przywitałam się  z dziewczynami – Gdzie Ty mnie zabierasz? – skierowałam się do Zoey.
- Nie powiedziałaś jej gdzie jedziemy? -  z tyłu odezwała się Amanda.
- Nie wyciągnęłabym jej z domu. – zaczynam się bać
- Powiecie gdzie jedziemy? – Zoey spojrzała na mnie jednak zaraz powróciła do patrzenia na drogę.
- Okey ale jeśli zaczniesz się wydzierać to Cię jedna w ten pusty łeb. – czekałam aż zacznie mówić – Jedziemy na ognisko które organizuje Matteo. Już od dwóch lat je organizuje i zaprasza wszystkich z naszej klasy.
- Wypuść mnie, nigdzie z Tobą nie jadę. – byłam wściekła. Miała racje, nie pojechałabym gdybym wiedziała wcześniej.
- Nie marudź, ostatnio polepszył ci się z nim kontakt. Nie wiem o co Ci chodzi.
- To że ostatnio dwa razy z nim normalnie gadałam nie znaczy że będziemy przyjaciółmi. – obrażona nie odzywałam się do niej przez resztę drogi.
- No nie obrażaj się. Przecież nic złego się nie stanie. – odezwała się Zoey gdy tylko wyszłyśmy z samochodu.
- Nie odzywaj się do mnie. – przeszło mi ale stwierdziłam że jeszcze poudaje. Chciałam zobaczyć co ta wariatka zrobi.
- Sanders ogarnij się! – przed moją twarzą pojawiła się twarz Zoey którą jeszcze chwilę temu była za mną. Niekontrolowanie zaczęłam się śmiać a razem ze mną dziewczyny. – Nie ogarniam Cię. – brunetka też zaczęła się śmiać.
- Myślałem że zabawa jest na tyłach domu. – obok nas pojawił się Nico, musiał dopiero przyjechać. – Macie tutaj zamiar stać i przynosić wstyd Matteo przed jego sąsiadami? Tak wiem Sanders mogłabyś robić to całymi dniami. – natychmiastowo przestałam się śmiać.
- Wy na serio uważacie mnie za taką zołzę? – spojrzałam na moich towarzyszy.
- Tak – powiedzieli w tym samym czasie – Jeśli chodzi o Matteo bo tak to jesteś fajna. – dodał po chwili Nico.
- Aha dzięki. Idziemy? – ruszyłam za Zoey. Przeszliśmy ogródek i przez mała furtkę w ogrodzeniu. Znaleźliśmy się w małym lasku a tam zostaliśmy resztę naszej klasy i kilka pojedynczych osób których nie znam.
- Martina! – odwróciłam się do dziewczęcego głosu a przede mną stała siostra Matteo.
- Hejka Młoda – przybiłam z nią żółwika. – Co tam?
- Okey wszystko. Kiedy jeszcze pogramy ? – na twarzy dziewczynki pojawił się wielki banan.
- Zobaczymy pożyjemy Młoda – uśmiechnęłam się do niej. Chwilę jeszcze z nią rozmawiałam o pierdołach jednak dziewczyna poleciała gdzieś zostawiając mnie samą. Popatrzyła na wszystkich zebranych, rozmawiali, śmiali się. Nie pasowałam tutaj, oni wszyscy się znali a ja czuje się niepotrzebna. Miałam ochotę wrócić do domu.
- Mam nadzieję że nie uciekasz Sanders – obok mnie pojawił się Matteo.
- Odpuść Moreno.- patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Co tu stoisz tak sama? Czemu nie usiądziesz z resztą przy ognisku? – Co ja mam mu powiedzieć? Patrzyłam na niego a on na mnie. Czekał na odpowiedź.
- Stoję i myślę. Wiesz co wymyśliłam? – Patrzył na mnie że smutkiem. Czemu miałby być smutny? - Nie pasuje tutaj. Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam wpieprzać się do waszego życia. – chciałam wracać do domu i już miałam to robić ale ten idiotę mi nie pozwolił. Matteo złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę ogniska.
- Nie pierdol głupot Sanders – zaprowadził mnie do Zoey i pchnął na pieniek gdzie siedziały dziewczyny  - Weźcie ją trzymajcie i zróbcie  z nią coś bo głupoty pierdoli. – te słowa skierował do Zoey. Odszedł od nas pomóc jakiemuś chłopakowi przy ognisku.
- O co mu chodziło? – zapytała się Amanda.
- Wy to nie słuchajcie, to jemu coś padło na mózg i głupoty pieprzy. – dziewczyny popatrzył na mnie ale szybko straciły zainteresowanie moją osobą. Oprócz jednej brązowowłosej niewiasty.
- Co się dzieje Martina? – zapytała brunetka – Widziałam Cię jak stałeś sama z dała od ogniska, chciałam podejść do Ciebie ale Matteo mnie wyprzedził.
- Nic się nie dzieje. – spojrzałam na Zoey mając nadzieję że odpuści.
- Nie potrafisz kłamać ale skoro nie chcesz gadać to nic nie poradzę. – posłał mi przyjacielski uśmiech- Pamiętaj że możesz na mnie liczyć.
Spotkanie trwało, ludzie rozmawiali, śmiali się  a nawet pojedyncze  osoby tańczył do muzy grającej z głośnika. Kilka razy gadałam z jakimiś dziewczynami ale te rozmowy nie były jakieś ciekawe.
- Sanders podejdź tu! – głos który dobrze znam przerwał mi jakże ciekawą rozmowę o lakierach do paznokci. Grzecznie przeprosiła i udałam się do mojego ulubionego kolegi. Czujecie ten sarkazm?
- Czego Moreno? – przewróciła oczami na słowa chłopaka – Moja siostra nie mogła Cię znaleźć chociaż nie wiem jakim cudem skoro siedzisz cały  czas na tym pniu. – błagam niech on gada szybciej.
- Do rzeczy Moreno. – nasi towarzysze próbowali się nie śmiać z naszej rozmowy.
- Spokojnie dziewczyno. Kazała mi się Ciebie zapytać czy przemyślałaś wczorajszą rozmowę. Sam jestem ciekaw. – Patrzył na mnie z zaciekawieniem tak samo jak nasi koledzy.
- Moreno nie gadajmy o tym tutaj.
- Tchórzysz Sanders, nie odpowiesz mi? – jak ja to nie lubię.
- Yyhh...Myślałam nad tym ale jeszcze niczego nie podjęłam. Zadowolony? – odwróciłam się od chłopaka i chciałam znaleźć Zoey jednak nigdzie jej nie było. Nie miałam ochoty tutaj dłużej być, postanowiłam zadzwonić do taty aby po mnie przyjechał. Odeszłam kawałek dalej aby być jak najdalej od muzyki i mogła spokojnie zadzwonić. Byłam wkurzona na Moreno.
- Sanders czekaj no – zobaczyłam brunetka idącego w moją stronę.
- Zostaw mnie w spokoju. – błagam niech to zrobi.
- Może i przesadziłem. Może nie powinienem gadać na ten temat przy chłopakach.
- Przesadziłeś! – podniosła głos – Człowieku o co Ci chodzi!? Co masz do mnie? Po chuj to wszystko!? -nie potrafiłam odczytać z jego twarzy żadnych emocji.
- Przepraszam Okey? To nie moja wina że najpierw zrobię coś nim pożądanie to przemyśle. Taki już jestem.
- Nie mam już siły Matteo. Wszyscy oczekują ode mnie jak najszybciej decyzji ale ja tak nie potrafię. Do tego jeszcze czuje że nie pasuje tutaj, do was. Czuję się jak piąte koło u wozu. Naprawdę chciałabym się nie przejmować tym wszystkim. – rozbeczałam się jak małe dziecko. Zachowanie Matteo mnie zdziwiło. Niepewnie przytulił mnie.
- Przepraszam Sanders. Wszystko się ułoży. – lepiej się poczułam w ramionach chłopaka, gdy tylko się uspokoiłam spojrzałam na niego odsuwając się. – Uśmiechnij się Sanders – prawdopodobnie z tego uśmiechu wyszedł grymas – Mam pomysł jak Cię rozweselić. – podejrzewałam że jest to coś związanego  z piłką – Chodź! – pociągnął mnie za rękę. Chwilę później znaleźliśmy się przy ognisku. Chłopak stanął na pieńku jakby chciał coś ogłosić. – Uwaga! – wszyscy zwrócili na niego uwagę – Panna Sanders chce się że mną zmierzyć na żonglerki. Dasz radę Sanders?  - ruszając śmiesznie brwiami – Czy może się boisz?
Chuj raz się żyje, dzisiaj wyczerpałam limit łez.
- W twoich snach Moreno! – uśmiechnęłam się do chłopaka – Dawaj piłkę!
Wszyscy zgromadzeni, zaczęli gwizdać i nic brawa. W tłumie widziałam Zoey którą nie wiedziała co się dzieje. Matteo podszedł do mnie z piłką którą ktoś mu ją podał.
- Jaki jest twój rekord? – spytałam się chłopaka mając nadzieję że się nie upokorzę.
- Trzysta pięćdziesiąt – byłam przerażona – Dasz radę Sanders ? Ja czy Ty pierwszą? – chłopak podał mi piłkę.
- Ty – powiedziałam oddając mi piłkę.
Przeszliśmy od ogniska kawałek tworząc koło. Matteo kazał Nico głośno liczyć ale ja i tak dla pewności sama liczyłam. Pewnie zastanawiacie się jak będziemy grać kiedy robi się ciemno. Wszyscy odpalili latarki w telefonach. Fajny widok. Muszę przyznać że Matteo jest dobry. Z każdą stówą moja nadzieja że się nie skompromituje upada na dno. Dobił do trzystu, w co ja się wpakowałam. Trzysta dwadzieścia, trzysta dwadzieścia jeden, trzysta dwadzieścia dwa, trzysta dwadzieścia...piłką pada na ziemię. Coś czuje że już po mnie.
-Twoja kolej Sanders -podał mi piłkę i przybliżył się do mojego ucha – Baw się tym. – wyszeptał.
Czas zacząć.
Pierwsza
Druga
Trzecia
Dwudziesta
Trzydziesta
Przestałam liczyć, wpadłam w trans. Nic się nie liczyło, tylko piłką i ja. Nie wiem ile kapek już zrobiłam, nie przejmowałam się tym. Zapomniałam jakie to fajne uczucie. Mój zajebisty stan relaksu popsuł głupi korzeń, podjęłam się o niego. Wpadłam na ziemię czując ból w kolanie.
- Sanders coś ci się stało? – przednią na ziemi siedział Matteo razem z Zoey i Nico. – Dasz radę wstać? – na twarzy chłopaka widziałam przerażenie. Podniosła się trochę chwiejnie ale się udało.
- Ile zrobiłam? – spojrzałam na Matteo.
- To nie jest teraz ważne. Jak twoja noga? – zauważyłam że Zoey i Nico próbują się nie śmiać.
- Ile Moreno? – chłopak spojrzał ostrzegawczy na chłopaka i dziewczynę śmiejących się a później na mnie.
- Wygrałaś Sanders, trzysta pięćdziesiąt dwa. Przegrałem z pieprzoną Sanders! – ostatnie zdanie wykrzyczał do wszystkich a oni zaczęli się śmiać.
- Pokonałaś Matteo, moja dziewczynka – rzuciła się na mnie brunetka.
- Gratki Martina – przybiłam żółwika z Nico – Jeśli można wiedzieć to jaka jest wygrana?
- No właśnie Moreno, co moja dzieciaka wygrała? – Zoey z ciekawością patrzyła na Matteo. Ja też byłam ciekawa odpowiedzi chłopaka. Nie potrzebowałam nagrody.
- To jest moja i Sanders słodka tajemnica – chłopak mrugnął do mnie – Nikt nie musi wiedzieć co jej dam za wygraną – poruszył sugestywnie brwiami na co każdy zaczął się śmiać. Wszyscy wrócili do poprzednich zajęć, ja także to chciałam zrobić. Moreno złapał mnie za ramię. Na jego twarzy był ogromny banan.
- I jak? Jakie to uczucie? – uśmiechnęłam się do bruneta.
- Zajebiste. Dziękuję Moreno. – nie myśląc podeszłam do chłopaka i pocałowałam to w policzek. Później odeszłam zostawiając go samego. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#6 Mateusz

 Nie kłamałem mówiąc Lenie że od czasu do czasu wracam do chwil kiedy byliśmy dzieciakami. Smarkaczami które niczym się nie martwiły i  spęd...